Moja babcia poznała Rose i innych podobnych do niej. Jej doświadczenia oraz zdjęcie z pulpitu.
Hej, ludzie, po wielu pytaniach o update postanowiłem zapoznać was z nowinami. Ale po pierwsze, tutaj
jest screenshot zdjęcia, które Rose/jej sekta wstawiła na mój pulpit.
Nie zdołałem znaleźć na komputerze żadnego ukrytego folderu z tym
zdjęciem. Kobieta po lewej to moja mama, trzyma mnie za rękę. Po prawej
stoi jej przyjaciółka z moim kolegą z dzieciństwa. Nie wiemy, kim są
ludzie w tle, to dziecko na lewo albo ta kobieta daleko z tyłu. Nikt z
nas nie pamięta momentu, w którym to zdjęcie zostało zrobione.
Po
tym, jak opowiedziałem mamie co się dzieje, ona porozmawiała z moją
babcią. Babcia nie nie powiedziała jej dużo, ale mama miała wrażenie, że
posmutniała, kiedy usłyszała, co się stało. Postanowiłem zadzwonić do
babci i po długich błaganiach wyciągnąłem z niej tę opowieść.
Moja
babcia urodziła się w Chorwacji, ale dorastała w Bośni. Była dzieckiem,
które każdą chwilę spędzało na zewnątrz na zabawie i odkrywaniu nowych
rzeczy. Jej ulubionym miejscem była rzeka niedaleko domu. Często
wychodziła tam z przyjaciółmi, ale pewnego dnia nikt nie chciał jej
towarzyszyć. Mimo wszystko poszła tam. Tradycyjnie budowała z piasku coś
podobnego do fortecy, kiedy usłyszała czyjeś wołanie. Spojrzała w
kierunku drogi(jedynie z tamtej strony mógł ktoś przyjść, tylko jedna
ścieżka prowadziła na plażę), ale nikogo nie zobaczyła. Wzruszyła
ramionami i powróciła do zabawy. Znowu usłyszała krzyk. Dana!.
Rozejrzała się dookoła. Nic.
- DANA!
Podskoczyła przerażona i
wybiegła na ścieżkę, żeby zorientować się, co się dzieje, ale nikogo nie
było. Myślała, że to jeden z jej kolegów robi sobie z niej żarty, więc
wróciła nad rzekę. Tam go zobaczyła. Mężczyzna, wysoki, prawie dwa metry
wzrostu, ubrany w garnitur i z kapeluszem, jakie panowie nosili w
latach trzydziestych. Garnitur był czarny, pod spodem biała koszula z
czarnym krawatem. Trzymał w ręce laskę. Osobliwą rzeczą było to, że stał
po kostki w wodzie. W garniturze, którego koszt najpewniej wynosił
bajońskie sumy. Moja babcia była zaskoczona, ale jako ciekawskie
dziecko, chciała dowiedzieć się o co chodzi. Podeszła do linii, do
której docierały fale. On nadal stał w wodzie.
- Tak, proszę pana? - zapytała grzecznie.
- Mam coś dla ciebie.
- Tak? Co to jest?
Może
i jest to dla was przewidywalne, ale niestety zdarzyło się naprawdę.
Wyjął pomarańczę. Moja babcia wywodzi się z raczej zamożnej rodziny i
choć czasy stawały się trudne, owoców było pod dostatkiem, więc
pomarańcza nie wywołała w niej zachwycenia.
- Ee... Dziękuję panu, ale jadłam już obiad. Może pan to dać komuś innemu.
-
Nie, nie, Dana, to jest specjalnie dla ciebie. - Przechylił głowę na
bok i przez sekundę babcia pomyślała, że jego kapelusz wpadnie do wody.
Nie wpadł. Mężczyzna wciąż trzymał pomarańczę w dłoni, oferując ją mojej
babci.
- Ale ja tego nie chcę.
- Weź to, weź, ale już.
Babcia
przeżyła w swoim życiu wiele. Drugą wojnę światową, wojnę domową w
Bośni. Widziała pokręconych ludzi. Ale powiedziała mi, że nigdy nie
zobaczyła nic tak strasznego jak twarz tego mężczyzny. Była dzieckiem o
bujnej wyobraźni i wpływało to na jej postrzeganie świata, ale
przysięga, że kiedy mówił, jego oczy (białka, nie źrenice) stały się
ciemniejsze, widziała gniew na jego twarzy, choć na ustach miał coś w
rodzaju uśmiechu.
Zaczęła uciekać. Przystanęła na chwilę, żeby
zobaczyć, czy ją goni. On po prostu stał w miejscu, patrząc na nią.
Mówi, że dostrzegła, jak jego oczy pojaśniały. Schował pomarańczę do
kieszeni, obrócił się i odszedł. Przez rzekę. Krok za krokiem, z laską,
zupełnie jakby przechodził przez ulicę.
Moja babcia była przestraszona, ale w kilka lat później to wydarzeniem nie było niczym więcej niż mglistym wspomnieniem.
W
1952 roku urodziła się moja mama. To był radosny dzień, była pierwszym
dzieckiem mojej babci. Poród przebiegł dość łatwo, ale przez kilka dni
leżała w szpitalu. Dzień przed wypisaniem mężczyzna w garniturze
powrócił. Po prawie dwudziestu latach. Babcia spała (leżała w
pojedynczej sali). Obudziło ją światło. W horrorach zaraz po usłyszeniu
czegoś nie można nic zobaczyć, nagle coś wyskakuje na ciebie zza pleców.
Ta, to się nie stało. Otworzyła oczy, a on stał pośrodku pokoju. Ten
sam mężczyzna, w takim samym garniturze i kapeluszu. Nie postarzał się
ani o dzień przez te dwadzieścia lat.
- Trzymał pomarańczę.
- Dobrze się spisałaś.
- Czego... czego ode mnie chcesz?
- Sprowadziłaś ją.
- Kogo? Czego chcesz?
-
Teraz musisz tylko to wziąć i będzie po wszystkim. - Z uśmiechem
pokazał pomarańczę. To nie był grymas szaleńca, a prawie przyjacielski
uśmiech.
- Nic od ciebie nie chcę. Zostaw mnie albo będę krzyczeć.
No
więc zaczął robić te same dziwactwa co Rose. Przechylił głowę na bok,
wykrzywił usta w straszliwym uśmiechu, ukazując niezwykle białe zęby.
Przemówił głosem dziesięcio- dwunastoletniego dziecka:
- Ale Dana, ty nie rozumiesz.
- WYNOŚ SIĘ!
-
On to weźmie – Gdy tylko wypowiedział to dziecięcym głosikiem, z twarzy
znikł mu uśmiech, a głowa wróciła do pionu. Odwrócił się i oddalił.
Przed opuszczeniem pokoju zgasił światła. Babcia nigdy tego nie
wyjawiła, dopóki ja z niej tego nie wyciągnąłem.
Minęło ponad
trzydzieści lat, zanim zobaczyła go raz jeszcze. To było podczas wojny w
Bośni. Kraj zniszczony przez polityczne świnie, które chciały tylko
kasy. Wiecie, jak to jest z wojnami. Tak czy inaczej, czasy były trudne.
Zasoby żywności były skąpo rozdzielane. Babcia i dziadek często
chodzili głodni. Musieli polować na gołębie na balkonie. Było tak źle.
Ale potem na ich progu zaczęły pojawiać się pomarańcze. Jeden owoc
każdego dnia na środku wycieraczki. Babcia zapamiętała, jak promienne
wydawały się w porównaniu z szarą rzeczywistością. Ale wyrzucała je
wszystkie precz. Dziadek był zaskoczony, że marnuje dobre jedzenie w
takich czasach, ale niczego mu nie wyjaśniła. Dopóki oni się nie
zjawili. Tak, oni. Mężczyzna w garniturze i... Rose. To był 1993. Tego
dnia co chwila wybuchał bomby, nikt nawet nie odważył się wychylić głowy
za okno, a tym bardziej wyjść na ulicę. Jednak moi dziadkowie usłyszeli
pukanie do drzwi. Myśleli, że przyszedł ktoś, żeby w końcu zająć się
mieszkańcami. A gdyby jakiś intruz chciał wejść, i tak by to zrobił.
Więc otworzyli. Po lewej stał mężczyzna. Ten sam garnitur, kapelusz i
laska. Wiek także ten sam. Minęło już pięćdziesiąt lat. Obok niego stała
kobieta w czerwonych butach, białej sukience, z długimi czarnymi
włosami, niesłychanie bladą skórą i szminką w tak jaskrawoczerwonym
kolorze, że tęskniło się za szarością czasów wojny. Przekrzywiła głowę,
uśmiechając się od ucha do ucha.
- Witaj, Dana – odezwała się do mojej babci głosem, który mógł należeć tylko do bardzo, bardzo młodej dziewczyny.
-
O co tu chodzi? - zapytał mój dziadek. Dwoje tamtych ludzi (wciąż
nazywam ich ludźmi) nagle zrzuciło uśmiech z twarzy i popatrzyło na
niego.
- Chyba wolisz być cicho – Rose odpowiedziała swoim
prawdziwym, dorosłym głosem (przynajmniej moja babcia zakłada, że był to
jej naturalny głos).
Mój dziadek został postrzelony, torturowano go,
głodzono, ale nigdy nie czuł takiego strachu jak wtedy. Odebrało mu
głos, od tego momentu trzymał język za zębami.
Uśmiechy ponownie się zjawiły, głowy przechylili na bok, zęby, które ukazały się zza warg, błyszczały jasno jak zawsze.
- Gdzie on jest? - Rose zapytała dziecięcą odmianą swojego głosu.
- Kto? Czego od nas chcesz? Nic nie mamy!
- Przestań. Po prostu powiedz nam, gdzie on jest. - Rose wyglądała, jakby zaczynała tracić cierpliwość.
- Ale kto?
- Wasz wnuk. - Jej oczy przeszyły moją babcię. Poczuła, jak krew zamarza jej w żyłach.
-
Jego... jego tu nie ma. Jest w Czarnogórze. - Pomyślała, że kimkolwiek
są ci ludzie, dadzą im spokój, gdy usłyszą, że ich wnuk (czyli ja)
przeprowadził się setki kilometrów dalej.
Wygięli usta w jeszcze
szerszych uśmiechach, jeśli to w ogóle możliwe. Obrócili się, jakby byli
zsynchronizowani i odeszli. Mój dziadek obserwował ich z balkonu.
Wszędzie latały kule, spadały bomby, a oni szli wzdłuż ulicy,
nieporuszeni. Głowy mieli nadal przekrzywione. Można było zobaczyć ich
uśmiech.
Pierwszy określę tę opowieść. Głupoty. Głupoty, głupoty,
głupoty. Zaczyna robić się z tego bajka dla dzieci. To się nie dzieje
naprawdę. Ta. Jestem z wami. Jakbym gdzieś to przeczytał, to tylko dla
przyjemności, a potem napisałbym autorowi, żeby spadał na drzewo, za
próby przekonania mnie, że ta historia jest prawdziwa.
Ale tak właśnie jest.
Nie
mam na to logicznego wyjaśnienia. Czy to jakaś sekta? Może. Czemu się
nie starzeją? Czemu są wszędzie? Czemu śledzą wszystkich moich bliskich?
Zabijcie mnie, ale nie wiem.
Autor to inaaace z reddit.
Polskie tłumaczenie dzięki Amymone z paranormalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz