wtorek, 8 listopada 2016

[autorskie] FOBIE - Dentofobia.

Mam na imię Max i interesuję się ludzkimi lękami. Skąd się biorą, przecież nie mogą powstawać ot tak z powietrza. Może to zasługa pamięci genetycznej, a może.... czegoś innego.
Ostatnio zauważyłem, ze wiele osób się czegoś boi, mniej lub bardziej. Zastanawiające jest to, że czasami ten strach jest wręcz paraliżujący i utrudnia im życie.
Czy w lęku nie ma niczego paranormalnego ?


Siderodromofobia do przeczytania tutaj
Klaustrofobia do przeczytania tutaj

Dentofobia

Przez długi czas nie pisałem tutaj, bo po prostu wiele się działo w moim życiu i na uczelni. W każdym razie, studia mam już za sobą, a z tego barwnego okresu jest też więcej ciekawych i niepokojących historii dotyczących lęków, nie tylko przypadek Emily. Podzielę się z wami wszystkimi.

Zacznę od tego, że zaraz po rozmowie z Tedem, nawiązała się między nami mocna nić przyjaźni. Udało mi się wyrwać go ze skorupy samotności, a nie chcąc go ciągać po imprezach, spędzaliśmy sporo czasu po prostu spacerując po mieście. Czasami wpadaliśmy też do jakiegoś baru na małe piwko przed snem. I to tam właśnie po raz pierwszy usłyszeliśmy o historii, która miała miejsce jakiś czas temu.

Nie zawsze przysłuchujesz się gadaninie innych ludzi w barze, ale kiedy jesteś osobą, która odczuwa dziwne zafascynowanie strachem, a ktoś obok zaczyna mówić o czymś bardzo niepokojącym, twój umysł sam wyostrza twój słuch, abyś nie uronił ani grama z opowieści.

Mężczyzna siedzący przy stoliku obok nie wyglądał na pijanego. Dwie osoby towarzyszące mu również. Dlatego właśnie postanowiłem potraktować poważnie to, co od nich usłyszałem.

Grudniowa noc sprzed kilku lat przyniosła mojemu studenckiemu miastu plagę zachorowań. Do typowych objawów grypy dołączała opuchlizna na dziąsłach i ich ropienie. Nic przyjemnego. Dolegliwości te dotykały najczęściej dzieci. Rodzice starali się je za wszelką cenę wykurować domowymi sposobami, ale większości dzieciaków nie udało się uniknąć wizyty u stomatologa, bo nawet, gdy gorączka i katar mijały, problemy dziąseł nie znikały.

W lokalnym internecie zaczęły krążyć wtedy plotki o stomatologach-wyłudzaczach, którzy postanowili wzbogacić się na owej epidemii, biorąc "w łapę" za jakieś podejrzane mazidła, zachwalane przez nich niczym ósmy cud świata. Przestrzegano także przed domorosłymi dentystami, którzy reperowali swoje domowe budżety zapraszając na fotel pacjentów, mimo zupełnego braku wykształcenia w tym kierunku.

Ale żaden z nich nie przerażał ludzi w takim samym stopniu, jak przerażał ich doktor Harris.

Tak naprawdę żaden z mieszkańców nie potrafiłby powiedzieć wiele na jego temat. Doktor Harris pojawił się znikąd zaraz na początku plagi i zajął nędzne mieszkanko w odrobinę zrujnowanym bloku w ubogiej dzielnicy. Jedynym, co ratowało jego reputację były przesadnie i jakby histerycznie wręcz pozytywne opinie na jego temat w sieci. Nie dało się znaleźć jednak niczego na temat jego przeszłości, zero wiadomości na temat studiów czy praktyki zawodowej. W dobie internetu takie sytuacje są naprawdę dziwne, prawda?

Przejdźmy jednak do rzeczy. Nawet w tak sporym mieście jak to, wieści o najlepszych lekarzach szybko się rozchodzą, a doktor Harris zaczął być na językach wszystkich. Tłumy zaniepokojonych rodzin, których dzieci dopadła ta dziwna choroba zjeżdżały nawet z drugiego końca miasta. Udało mi się porozmawiać z kilkoma osobami, które wciąż przyznawały się do istnienia doktora Harrisa. Opowiadały, że był miły, łagodny dla dzieci, ale od razu po wejściu do gabinetu czuły, że "coś z nim jest nie tak". To było tylko odczucie, znikające tak szybko jak tylko się pojawiło, ale jednak po jakimś czasie były je sobie w stanie przypomnieć. Tak jak i to, że zaraz po wyjściu odczuwali zupełną euforię i chęć podzielenia się dobrymi opiniami o lekarzu z innymi. Stąd tak wiele pozytywnych opinii na forach. Za to jeśli chodzi o sam przebieg wizyt, były one jedną wielką czarną dziurą. Być może we wcześniejszych wspomnieniach coś się na ten temat zachowało. Niestety z biegiem czasu, nikt już o tym nie pamiętał. Tak samo jak o wyglądzie doktora Harrisa.

Mówi się, że doktor zniknął z miasta zaraz po tym, kiedy zachorowania ustały. Radość z wizyt nie szła jednak w parze z ich skutecznością - większość dzieci cierpiała potem na zapalenia dziąseł i...strach, potworny strach przed jakimkolwiek nawet wspomnieniem o kontrolnej wizycie u stomatologa. Leczono je więc na powrót domowym sposobem powoli zapominając o doktorze Harrisie i towarzyszącym wizytom u niego odczuciom.

Badając to zjawisko dalej, zauważyłem coś dziwnego. Żaden spis lekarzy z tamtego okresu nie potwierdza obecności doktora Harrisa w tym mieście. Mógł być jednym z symulantów, to jasne, ale za wizyty nie brał podobno zupełnie żadnych opłat, a wiadomości o epidemii i wszystkie wpisy z lokalnych stron internetowych dotyczące tego "lekarza", zniknęły z serwerów na krótko przed jego odejściem z miasta. Jedyne, co po nim zostało to zamglona pamięć kilku osób i straszliwy lęk przed stomatologami u "leczonych" przez niego dzieci.

Co więcej, natknąłem się na kilka innych, niepokojących pozostałości po "plagach" mających miejsce w różnym czasie, w różnych stronach świata. Kontrolowane epidemie występujące na określonym terenie przez określoną ilość czasu i o określonych właściwościach.
Starannie tuszowane eksperymenty rządowe? A może badanie nas przez inną, inteligentną rasę?
Jeszcze tego nie wiem, ale czułem, że wdepnąłem w coś wielkiego. Czułem, że muszę się temu bliżej przyjrzeć.

środa, 27 lipca 2016

Marina Joyce

Marina Joyce to youtuberka z UK, która jest zazwyczaj bardzo wesoła i uśmiechnięta, nawet czasem przerysowanie wesoła. Jednak ostatnio ludzie zaczęli dostrzegać dziwne rzeczy w jej filmikach. Dziewczyna ma siniaki na rękach i plecach, za łóżkiem stoi strzelba, która jest nielegalna w UK, a na stoliku nocnym silne leki, również bardzo schudła i możliwe, że jest uprowadzona, bo nie nagrywa w swoim mieszkaniu. Mało tego, od 3 miesięcy bardzo się zmieniła, bo w swoich filmikach jest przestraszona. Mówi się, że to wszystko sprawka jej chłopaka (bierze on udział w jej filmiku świątecznym). Szczególnie w jej filmie Q&A dziewczyna jest bardzo nerwowa i mruga oczami co sekundę, a jej źrenice nawet nie są okrągłe, a mają jakiś dziwny, podłużny kształt. Nie znam się na tym, jednak mówi się, że to od amfetaminy. Jej ostatni filmik jest bardzo dziwny - jest specyficznie ubrana i ma upiorny makijaż. Patrzy ponad kamerę, jakby czekała na czyjeś pozwolenie co do tego, o ma mówić i robić. Jej ruchy są jak u kukiełki, co dowodzi wychodzący czasami poza kamerę palec u dłoni - ktoś kieruje jej ruchami. Poza kamerę wychodzi również kawałek papieru, jakby tam również było napisane co ma robić. Co gorsza, dziewczyna w środku filmiku szepcze "pomóżcie mi" po czym posyła sztuczny uśmiech. Jeszcze we wcześniejszych filmach często się powtarza, jakby obawiała się czy trzyma się scenariusza. Marina lubi tweety fanów pytających "czy wszystko jest ok?" "czy dzieje się coś złego? - nigdy nie zaprzecza, tak samo na youtube. W komentarzach poproszono ją kiedyś aby narysowała sobie serduszko, jeśli jest w niebezpieczeństwie - zrobiła to, lub żeby dodała emotke kota na instagrama jeśli potrzebuje pomocy - zrobiła to. Również na live'ach fani często proszą ją aby przykładowo pobawiła się włosami lub poprawiła czapkę jeżeli coś lub ktoś jej zagraża.
O północy Marina tweetuje o "zlocie" w Bethnal Green o 6:30 RANO. Bethnal Green to bardzo niebezpieczne miejsce w UK gdzie odnotowano około 100 morderstw. Mówi się, że napisał to jej porywacz (jej chłopak). Nie wiadomo czy ktoś tam jest, ale każdy boi się iść w to miejsce. Nie wiadomo też, czy policja już o tym wie.

cr: nialliv_mikey

czwartek, 28 stycznia 2016

Dybbuk Box - żydowska puszka Pandory

Wszystkie wydarzenia które zaraz opiszę zdarzyły się naprawdę i mogą być potwierdzone dzięki kopiom rejestrów szpitalnych i oświadczeń przysięgłych, które dołączam jako część oferty.

We wrześniu 2001 roku brałem udział w wyprzedaży majątku w Portland w stanie Oregon. Przedmioty na aukcji należały do kobiety, która odeszła w wieku lat 103. Jej wnuczka poinformowała mnie jej babka urodziła się w Polsce gdzie się wychowała, wyszła za mąż, założyła rodzinę i żyła, aż została zesłana do nazistowskich obozów koncentracyjnych podczas II Wojny Światowej. Przeżyła jako jedyna z całej swojej rodziny. Straciła rodziców, braci, siostrę, męża, dwójkę synów i córkę. Jej samej udało się przetrwać obóz i uciec z kilkoma innymi więźniami do Hiszpanii gdzie żyła do końca wojny. Podobno w Hiszpanii weszła w posiadanie skrzynki na wino. Skrzynka była jednym z trzech przedmiotów, które zabrała ze sobą do kiedy wyemigrowała do USA. Pozostałe dwa to kufer i skrzynka z przyborami do szycia.

Wykupiłem skrzynkę na wino wraz z pudełkiem na przybory do szycia i kilkoma meblami. Po aukcji wnuczka kobiety powiedziała mi Widzę, że kupiłeś Skrzynię Dybbuk'a. Chodziło jej o skrzynię na wino, którą nabyłem. Zapytałem się jej czym jest Dybbuk Box. Odpowiedziała mi że, jej babcia zawsze trzymała skrzynkę w swoim pokoju, była zawsze zamknięta. Babcia nazywała ją Skrzynią Dybbuk'a. Kiedy spytała kobietę co jest w środku ta splunęła trzy razy przez palce i powiedziała, że Dybbuk i Kaselim. Powiedziała też, że skrzynia nie może być nigdy otworzona. Wnuczka poinformowała mnie też, że babcia pragnęła by skrzynia została zakopana z nią w grobie. Niestety takie życzenie było przeciwko przeciwne do zasad żydowskiego pochówku więc jej prośba nie została spełniona. Zapytałem się wnuczki czym są Dybbuk i Keselim, niestety nie wiedziała. Nie chciała też otworzyć ze mną skrzyni. Jej babka była bardzo stanowcza i poważna kiedy mówiła jej, że skrzyni nie wolno otwierać więc ta postanowiła uszanować jej życzenie.

Zaproponowałem jej że zwrócę jej skrzynię jednak odmówiła mi słowami Nie, nie ty to kupiłeś!

Kiedy powiedziałem, że nie potrzebują zwrotu pieniędzy i, że skrzynkę dostanie za darmo wyraźnie się zezłościła i stanowczo odmówiła. Kiedy starałem się porozumieć krzyczała tylko Nie chcemy tego! zaczęła płakać i odesłała mnie do wyjścia. Wziąłem więc to co kupiłem i odszedłem.

W czasie kiedy kupiłem skrzynkę byłem w posiadaniu małego zakładu odnowy antyków. Postawiłem mój nabytek w mojej pracowni, która znajdowała się w piwnicy. Miałem zamiar ją odnowić i dać na urodziny w prezencie mojej matce. Jakoś dziwna sytuacja podczas sprzedaży nie zaprzątała mi głowy. Otworzyłem sklep i poszedłem załatwić kilka spraw zostawiając sklep pod opieką młodej ekspedientki.

Pół godziny później ktoś zadzwonił na moją komórkę. To była moja ekspedientka, była skrajnie wystraszona. Zaczęła krzyczeć, że ktoś jest w mojej pracowni, rozbija szkło i przeklina. Napastnik zamknął wszystkie wyjścia i nie mogła się wydostać. Chciałem zadzwonić na policję, ale bateria w moim telefonie rozładowała się. Szybko wsiadłem do mojego samochodu i pędziłem do sklepu osiągając w pewnym momencie prędkość 161 km/h.  Kiedy przybyłem do sklepu rzeczywiście wszystkie bramy były zamknięte. Wszedłem do środka i zastałem moją ekspedientkę zapłakaną w kącie. Pobiegłem do piwnicy. Na końcu schodów uderzył mnie intensywny zapach kociej uryny (w moim sklepie nigdy nie było żadnych kotów). Żarówki nie działały. Jak się później okazało wszystkie żarówki w mojej pracowni były rozbite. Dziewięć normalnych jarzeniówek zostało rozbitych,a dziesięć świetlówek leżało na podłodze w kawałkach. Nie znalazłem niestety napastnika, a z mojej piwnicznej pracowni jest tylko jedno wejście, więc intruz wychodząc spotkałby się ze mną twarzą w twarz. Tak się jednak nie stało. Chciałem porozmawiać z ekspedientką niestety nie było jej już w sklepie.

Nigdy już nie wróciła do pracy (pracowała dla mnie 2 lata). Nie chciała rozmawiać ze mną o tym co stało się tego dnia. Nigdy bym nie pomyślał, że mogło to mieć jakiś związek z tajemniczą skrzynką.

Jak już wspomniałem eksponat po renowacji miał być prezentem urodzinowym dla mojej matki. Dwa tygodnie po zakupie zabrałem się za robotę. Odkryłem, że skrzynka ma bardzo ciekawy mechanizm. Otwierając drzwiczki sprawiał on, że otwierały się drzwi na przeciwko i wysuwała się mała szufladka. Było to bardzo sprawnie zrobione. W środku znajdowały się następujące przedmioty: Jedna moneta U.S z 1928 roku, jedna moneta U.S z 1925 roku, pukiel blond włosów (spięty wstążką), pukiel ciemno brązowych/czarnych włosów (spięty wstążką), granitowa tabliczka z wyrytymi w hebrajskimi znakami (powiedziano mi, że znaki wyryte na tabliczce wymawia się SHALOM), jeden ususzony pączek róży, mały złoty pucharek oraz dziwny czarny świecznik z nóżkami w kształcie macek ośmiornicy.

Zatrzymałem wszystkie przedmioty i starałem się zwrócić je do rodziny właścicielki skrzynki. Odmówili jednak więc sprzedam przedmioty w ofercie wraz ze skrzynką.

Po otwarciu skrzyni postanowiłem, że nie trzeba jej odnawiać. Była w bardzo dobrym stanie więc wyczyściłem ją tylko i nasmarowałem olejem cytrynowym. Wtedy dostrzegłem, że na skrzynce wyryta jest inskrypcja po hebrajsku. Nie miałem pojęcia co było tam napisane. Kiedy nadszedł czas urodzin 28 Października 2001 roku moja matka poinformowała mnie, że świętowanie urodzin będzie trzeba przełożyć ponieważ wyjeżdża z moją siostrą poza miasto. Trzy dni później 31 Października 2001 roku moja mama przyszła do mnie do sklepu. Mieliśmy iść razem na urodzinową kolację, ale najpierw wręczyłem jej skrzynkę w prezencie. Wydawało mi się, że się jej spodobała. Kiedy oglądała skrzynkę odszedłem na chwilę wykonać telefon. Zaledwie pięć minut później jedna z moich pracownic przybiegła do mnie krzycząc, że coś jest nie tak z moją matką.

Kiedy przybiegłem zobaczyłem jak moja mama siedziała na krześle ze spuszczoną głową. Jej twarz nie miała żadnego wyrazu a łzy spływały po jej policzkach. Starałem się z nią porozumieć nie dałem rady. Nie mogła się ze mną porozumieć. Okazało się, że miała wylew. Karetka zabrała ją do szpitala. Doznała częściowego paraliżu i nie mogła mówić (później umiejętność mowy wróciła). Rozumiała rzeczy, które się do niej mówiło i mogła odpowiadać wskazując na litery alfabety. Kiedy spytałem się jej o to co się stało dnia którego dostała wylewu. Wskazała na literku N-O G-I-F-T (tłumacz "nie, prezent" albo "nie ma prezentu"). Powiedziałem jej, że przecież dałem jej prezent ona odpowiedziała wskazując litery H-A-T-E G-I-F-T ("nienawidzić prezent"). Zaśmiałem się i powiedziałem żeby się nie przejmowała, przeprosiłem za nieudany prezent i dodałem że jeśli będzie się starać powrócić do zdrowia kupię jej co będzie chciała.

Nadal nie spodziewałem się, że wydarzenia te mogły być związane ze skrzynką. Właściwie nie wierzyłem w wydarzenia paranormalne, aż do wydarzeń z ostatniego miesiąca.

Postaram się teraz skrócić dalsze wydarzenia. Postanowiłem dać skrzynkę mojej siostrze. Przeleżała u niej tydzień i po tygodniu zwróciła ją mi. Narzekała, że nie może zamknąć drzwiczek do skrzynki. Za każdym razem kiedy starała się je zamknąć chwile później znowu były otwarte. Skrzynka nie ma żadnych sprężyn ani mechanizmu, który otwierałby drzwi. U mnie w warsztacie nigdy się nie otwierała. Postanowiłem dać przedmiot do mojego brata i jego żony. Wrócił do mnie po trzech dniach. Mój brat powiedział, że skrzynka pachniała dla niego jak jaśmin, lecz dla jego żony wydzielała wyraźny zapach kociej uryny. Podarowałem skrzynkę mojej dziewczynie, która po zaledwie dwóch dniach poprosiła mnie żebym ją sprzedał. Sprzedałem skrzynkę uroczej starszej parze. Trzy dni później znalazłem skrzynkę u drzwi do mojego sklepu. Miała przyczepioną karteczkę z napisem This has a bad darkness ("To ma złą ciemność" /w sobie/). Nie miałem pojęcia co to znaczyło jednak skończyło się na tym że zabrałem skrzynkę z sobą do domu. Wtedy sprawy się pogorszyły.

Po przyniesieniu jej do domu zaczęły napadać mnie straszne koszmary. Wyglądały mniej więcej tak: Idę z przyjacielem najczęściej z kimś kogo znam i komu ufam w śnie, patrzę nagle w oczy osoby, która ze mną jest i zdaję sobie sprawę, że patrzy na mnie coś o przerażającego co nie jest moim przyjacielem. Mój przyjaciel zmienia się w coś co mógłbym opisać tylko jako najbrzydsza, demonicznie wyglądająca, stara baba jaką kiedykolwiek widziałem. Zaczyna mnie strasznie bić i wrzeszczeć, a kiedy wstaje znajduję rany i siniaki w miejscach w których zostałem pobity. Nadal nie zdawałem sobie sprawy ze źródła tych problemów.

Miesiąc temu moja siostra, mój brat oraz jego żona zatrzymali się u nas na noc. Następnego ranka podczas śniadania moja siostra opowiedziała nam o strasznym koszmarze który męczył ją przez noc. Powiedziała, że miał go już kilka razy wcześniej, a później w szczegółach opisała sen, który mnie nękał. Mój brat i jego żona zastygli podczas słuchania tej historii, ponieważ (jak się później okazało) mieli identyczny sen tej samej nocy oraz podczas kilku innych. Włosy stanęły mi dęba. Ustaliliśmy, że koszmary zdarzały się akurat podczas nocy kiedy skrzynka przebywała u każdego z nas. Zadzwoniłem do mojej dziewczyny i spytałem czy ostatnio miewała jakieś koszmary. Odpowiedziała, że tak oraz opisała identyczną starą babę jaka nękała nas wszystkich w snach. Kiedy spytałem się o datę kiedy miała koszmary odpowiedziała, że nie pamięta dokładnie. Później spytałem się czy przypadkiem nie było to noc przed tym jak oddała mi skrzynkę do sprzedaży. Odpowiedziała "Tak! Chwila... Skąd możesz to wiedzieć?!".

Od czasu naszej rodzinnej dyskusji cała sprawa poważnie się skomplikowała. Tydzień później zacząłem widzieć rzeczy, które mogę opisać jako dziwne cieniste postaci kątem mojego oka. Goście w moim domu także to widzieli. Położyłem skrzynkę w składziku na dworze, lecz później w nocy obudził mnie alarm przeciwpożarowy. Gdy poszedłem sprawdzić co się pali jedyne co zastałem to przerażająco mocny zapach kociej uryny. NIGDY NIE MIAŁEM KOTA I NADAL GO NIE POSIADAM. Wybiegłem na dwór i złapałem skrzynkę. Zabrałem ją do domu i starałem się znaleźć o niej informacje w internecie. Byłem jednak tak zmęczony, że zasnąłem na klawiaturze komputera. Miałem ten sam okropny koszmar. Gdy wstałem około 4:30 (gdy poczułem czyjś oddech na moim karku) okazało się, że w moim domu intensywnie pachnie jaśminem. Kątem oka dostrzegłem GIGANTYCZNĄ ciemną postać która zniknęła gdy tylko na nią spojrzałem.

Zniszczyłbym skrzynkę w sekundę, ale boje się, że mogę rozgniewać coś co jest poza moim rozumowaniem. Powiedziano mi, że na eBay są ludzie, którzy rozumieją takie sprawy i skupują takie przedmioty. Jeśli jesteście tymi ludźmi błagam, błagam kupcie tą skrzynkę i zróbcie z nią co tylko wam się podoba.

Pomóżcie mi.

Jak widzicie nie ma ceny wywoławczej ani minimalnej stawki. Jeśli sprawicie, że skrzynka zniknie z mojego życia oddam ją za każde pieniądze.

Wymiary to 12.5" x 7.5" x 16.25"

WSZYSTKIE PRZEDMIOTY ZNALEZIONE W SKRZYNI SĄ CZĘŚCIĄ OFERTY I ZOSTANĄ WYSŁANE WRAZ Z PRODUKTEM.

12 Czerwca 2003 roku o godzinie 02:15:30 PTD sprzedawca zaktualizował ofertę:

Nie mam możliwości żeby odpowiedzieć na wszystkie pytania zadane mi przez e-mail więc podam kilka odpowiedzi na te najpopularniejsze.

1. Nie, nie jestem religijny.

2. Nie, nie chcę żadnego rodzaju egzorcyzmów, seansów albo śledztw paranormalnych w moim domu.

3. Nie, nie sprzedam oddzielnie żadnych rzeczy, które znajdowały się w skrzynce.

4. Nie, nie mówię po hebrajsku i nie wiem co oznacza "Kaselim", nie wiem nawet czy to słowo jest hebrajskie.

5. Pod koniec aukcji chcę porozmawiać ze zwycięzcą z dwóch powodów:

a) Żeby upewnić się, że osoba, której sprzedałem skrzynkę jest osobą w pełni dorosłą, która zapoznała się z tym co napisałem i jest w pełni świadoma swoich decyzji.

b) By udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania jakie zostaną zadane, których odpowiedzi nie można wywnioskować z tego co napisałem. Skrzynka może być dowieziona przez sieci takie jak U.S.MAIL, FED-EX i UPS do zwycięzcy aukcji. Po wykonaniu czynności, o których powiedziałem nie mam związku z tym co dzieje się dalej z eksponatem w jakimkolwiek kształcie lub formie, Zdania nie zmienię.

6. Do wszystkich, którzy zaoferowali modlitwę za mnie, mimo, że nie jestem religijny jestem otwarty na każdą opcje, która może pomóc. Więc nie ważne jakiej jesteście religii - DZIĘKUJE!


14 Czerwca 2003 roku o godzinie 05:21:06 PTD sprzedawca zaktualizował ofertę:

Dodatkowo: Nie będę wykonywał żadnych ofert poza tą aukcją - NAWET ZA CENĘ WIĘKSZĄ NIŻ PODA ZWYCIĘZCA AUKCJI. Jeśli macie pieniądze jakie mi oferujecie możecie podbić aukcję zamiast dokonywać ze mną personalnych ofert. Myślę, że rozumiecie moje podejrzenia.

DODATKOWO:

Dla tych którzy chcą wiedzieć czy nadal odczuwam coś nadnaturalnego. Wszystko było OK, aż do piątku 13 Czerwca kiedy znalazłem wszystkie 10 rybek w nowym akwarium MARTWE.

Mam szczerą nadzieje, że wszystko niedługo się skończy.

Dybbuk Box (ew. Dibbuk Box) to skrzynka na wino nawiedzana podobno przez stworzenie z religii żydowskiej zwane Dybbuk. 
Skrzynka została nabyta przez Kevina Mannisa. Jak opisał w swojej aukcji nabył ją na wyprzedaży majątku polskiej Żydówki imieniem Havela, która przeżyła Holokaust. Wnuczka opisała mu historię skrzyni oraz odmówiła zwrotu. Znalazł on przedmioty o których napisałem w tłumaczeniu. Nabywcą skrzynki był  Iosif Neitzke student Truman State University w Kirksville, Missouri. Zeznał, że skrzynka spowodowała wypalenie wszystkich żarówek w jego domu oraz wypadnięcie wszystkich jego włosów. Jason Haxton, Dyrektor Museum of Osteopathic Medicine w Kirksville, Missouri śledził poczynania Neitzka na jego blogu. To on odkupił od niego skrzynkę i wydarzenia związane z przedmiotem opisał w swojej książce "The Dibbuk Box". Twierdził, że przedmiot spowodował u niego wysypkę, krwawe kaszle oraz rany na całym ciele. Skrzynka została poddana wielu badaniom. Haxton skontaktował się Rabinem by omówić sprawę. Zlecił on zrobienie "arki" dla skrzynki z drzewa akacjowego (takiego użyto do zbudowania świątyni Salomona). Haxton poprosił więc znajomego Amisza o pomoc w wykonaniu Arki oraz reprodukcji samej skrzynki. Po skończeniu prawdziwa skrzynia została ukryta.
Prawdziwa skrzynia i przedmioty po lewej, reprodukcje po prawej.

Tłumaczenie aukcji z eBay i zapiski kursywą od Macabre z paranormalne.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Clinton Road

Słyszeliście o trasie Clinton Road w New Jersey? Gdybyście nie wiedzieli, znajduje się tam niesławny odcinek, prowadzący przez las.
Ten fragment trasy słynie z tego, że kompletnie nie ma tam oświetlenia, a znaki ostatnio uaktualniano w latach 50'. Krąży wiele legend, ludzie mówią nawet, że to ulubione miejsce profesjonalnych morderców, gdzie mogą łatwo realizować swoje zlecenia. Ja i moi przyjaciele jesteśmy typowymi chojrakami, postanowiliśmy więc sprawdzić, czy te wszystkie opowieści są prawdziwe.

Nie są. To, co tam odkryliśmy, jest od nich o wiele gorsze.

Akurat wracaliśmy autem z kina w innym mieście, kiedy uświadomiliśmy sobie, że to miejsce znajduje się niedaleko. To wtedy wpadliśmy na pomysł, aby się tam rozejrzeć. Zdecydowanie przesadziliśmy z tym "niedaleko", bowiem koniec końców bardzo długo zajęło nam, aby znaleźć się na tej drodze. Był środek zimy, na dworze panowała bardzo niska temperatura, pokrywa białego puchu sięgała czterech stóp. Żartowaliśmy, że spotkamy tu Yeti, albo wpadniemy w jakiś ukryty w śniegu wilczy dół.

Mimo kiepskiej aury, nasz zapał rósł z każdą chwilą. Czas upływał i z każdą minutą robiło się coraz ciemniej. W pewnej chwili zgasiliśmy samochód, aby przekonać się jak to jest, kiedy panuje całkowity mrok. Mało kto tędy jeździ, nie słyszeliśmy nic, dookoła tylko czerń. Siedzieliśmy w aucie i straszyliśmy się nawzajem, jednak za chwilę to przestało być zabawne. Zapaliliśmy silnik z powrotem, trzeba było jechać dalej.

Przed nami był most przeprowadzający ponad bardzo głębokim urwiskiem. Podobno kiedy wrzucisz tam monetę, ktoś, lub raczej coś, ci ją odrzuci. To był nasz cel, i chociaż wszyscy z pozoru nie mogliśmy się doczekać, aby to sprawdzić, tak naprawdę już wtedy marzyliśmy tylko, aby być już w domach. Zaparkowaliśmy w najwyraźniej przeznaczonym do tego wgłębieniu, tuż obok mostu. Postanowiliśmy zostawić samochód zapalony, na wypadek gdyby wyrzucona moneta wróciła. Wtedy z pewnością nasralibyśmy w portki i lepiej byłoby uciec stamtąd jak najszybciej. Cóż, przezorny zawsze ubezpieczony. Jechaliśmy w cztery osoby upchnięte w małym, dwudrzwiowym sedanie. Ja i mój przyjaciel siedzieliśmy z tyłu, więc aby wysiąść musieliśmy zaczekać aż zrobią to ci z przodu pozwalając odsunąć swoje siedzenia. Ci dranie nawet na nas nie zaczekali, kiedy w końcu się wygrzebaliśmy, oni byli już w połowie mostu.

Było cholernie zimno, mój płaszcz na nic się zdawał. Do tego ta wszechobecna ciemność, na szczęście słabe światło księżyca oświetlało drogę na tyle, że w porę zobaczylibyśmy, gdyby ktoś nadjeżdżał i szybko zeszli z mostu. Jak wspominałem, mało kto tędy jeździ - panowała potworna cisza, dało się usłyszeć nawet kroki tej dwójki z przodu, a przecież byli tak daleko od nas.

Kiedy już ich doganialiśmy, zobaczyliśmy że nagle zamarli w bezruchu. W jednej chwili momentalnie odwrócili się i zaczęli iść w naszym kierunku coraz szybszym krokiem.
"Wypieprzać do samochodu, zmywamy się stąd!"

Już wtedy robiłem w gacie, więc nie zadawałem żadnych pytań. Pobiegliśmy do samochodu gotowi, by zniknąć stamtąd jak najszybciej.

Wtedy ich zobaczyłem.

W blasku tylnych świateł ujrzałem dwie postacie idące w naszym kierunku. Szły bardzo spokojnie, jednak szybkim tempem. Ta jedna, którą widziałem dość dokładnie, była bardzo wysoka, wyższa ode mnie (a mam 190cm wzrostu!). Mógłbym powiedzieć, że miała na sobie biały płaszcz, okrywający całe jej ciało, ale tylko dlatego że to coś tak naprawdę było białe od stóp do głów. Postać obok niej była ciemniejsza i ledwo mogłem ją dostrzec. Kiedy auto ruszyło, te postacie znacznie przyśpieszyły twardo stąpając w naszą stronę, a po chwili znikły gdzieś w mroku.

Zawróciliśmy z miejsca parkowania i wreszcie zaczęliśmy się oddalać. Droga była bardzo śliska, więc jechaliśmy wolno, szczęśliwi że mamy za sobą tę popieprzoną sytuację.
Spojrzałem jeszcze w tylną szybę, aby upewnić się, że ich zgubiliśmy i ONI BYLI TUŻ ZA NAMI!

"MÓJ BOŻE, PRZYŚPIESZ!"

W końcu jechaliśmy 35 mil na godzinę, a oni wciąż znajdowali się w tej samej odległości za nami, tak jakby byli na linie holowniczej. Pamiętam jak w końcu zobaczyłem w całości tę ciemną postać, była bardzo gruba, a jej ciało całe w pękających wrzodach. Do dziś mam dreszcze przypominając sobie ten widok. W końcu mój przyjaciel wyciągnął ze schowka rewolwer i zaczął do nich strzelać. Kiedy te rzeczy zwolniły, my przyśpieszyliśmy. Już za chwilę pędziliśmy po zamarźniętej sobie 50 mil na godzinę, ogarnięci ślepą paniką.

Zwolniliśmy dopiero kiedy upewniliśmy się, że ich zgubiliśmy. Nie odzywaliśmy się przez 10 minut, potem dopiero nasz kierowca przełamał ciszę.

"Coś nas goni."

Spojrzałem za siebie i zobaczyłem w oddali zbliżający się do nas jasny punkt . To z pewnością nie były światła samochodu, ponieważ było tylko jedno i... unosiło się półtora metra nad ziemią. Cokolwiek to było, chciało nas dopaść. Trzeba było dać gaz do dechy, jakimś cudem ten grat pojechał nawet 60 mil na godzinę. Nie miało jednak znaczenia, jak szybko jechaliśmy, to wciąż się zbliżało. Kiedy zbliżaliśmy się do końca odcinka, zdaliśmy sobie sprawę, że to zniknęło.

Pędziliśmy autostradą dobre 45 minut zanim musieliśmy się zatrzymać.
Jeszcze nigdy się tak nie ucieszyłem widząc pieprzony radiowóz. Nie dał nam mandatu, kazał tylko zwolnić i pozwolił jechać w swoją stronę. Miły gość.

Resztę nocy spędziliśmy w piwnicy mojego kumpla, przy zapalonych światłach. Po prostu czekaliśmy do rana. Dorastaliśmy jako nieustraszeni pogromcy duchów, czy innego gówna, które chciałoby nas dopaść. Po tym zdarzeniu nie miałem jednak wątpliwości - to coś chciało nas dorwać i pozabijać.

Już tam nie wrócę, /x/. Nikt, ani nic mnie do tego nie zmusi. Jeżeli kiedyś będziecie jechać przez Clinton Road, uważajcie na siebie. Nigdy nie wiadomo, co tylko czeka na zewnątrz, aż wysiądziecie z samochodu.