Relacja z chrztu oczami „mojego” księdza. Jak Rose próbowała go powstrzymać
Dobra,
ludzie, dużo działo od mojego ostatniego wpisu. Wielu z was wysłało mi
wiadomość z pytaniem, czy nic mi się nie stało. Niektórzy nawet
wyciągnęli pomocną dłoń i podali mi swój numer telefonu. Dziękuję wam za
to.
Nie napotkaliśmy Rose od tamtego razu. W dodatku
postanowiliśmy się przeprowadzić. Znalazłem pracę na południu Stanów i
uznaliśmy, że wyniesienie się będzie dobrym pomysłem (uwaga, Atlanto,
nadchodzę). Mój ojciec skontaktował się z księdzem, który udzielił mi
chrztu. Ta opowieść robi się coraz bardziej pokręcona, jeśli mogę to tak
określić.
Wracając do tematu, zostałem ochrzczony w monasterze Ostrog w Czarnogórze. Oto zdjęcie:
Nie wierzę w Boga w żadnej postaci, ale ta świątynia jest niesamowita.
Zbudowano ją dawno temu. Podczas najazdu Imperium Tureckiego została
przeniesiona kamień po kamieniu wysoko w góry, których Turkom nie udało
się zdobyć. To imponujący budynek. Wyznawcy różnych religii, w tym
muzułmanie i buddyści, odwiedzają to miejsce w poszukiwaniu duchowej
pomocy. Nawet ja czułem tam coś „więcej” niż rzeczywistość, której można
doświadczyć zmysłami.
No więc kiedy miałem sześć lat, mój tata
postanowił, że zostanę ochrzczony. Żadne z moich rodziców nie jest
szczególnie religijne, ale tata trzymał się tradycji, wśród nich także
chrzczenia dzieci. Udzielenie sakramentu miało się odbyć w
najsłynniejszej świątyni na Bałkanach, Ostrogu. Ceremonię dokładnie
rozplanowano, było wielu chętnych, więc zostałem przydzielony do licznej
grupy innych dzieci. Przyjechaliśmy na miejsce i czekało nas
rozczarowanie (a przynajmniej mojego tatę, mnie nie obchodziła cała ta
sytuacja). Na progu zatrzymał nas ksiądz.
- Ty, ty nie możesz
wejść do środka. - Zatrzymał mnie. Kapłani w moim kraju noszą długie
czarne sutanny i hodują długie brody. Stałem tak w uścisku gościa
wyglądającego jak nietoperz. Mój tata wyskoczył przede mnie i domagał
się wyjaśnienia.
- Znam cię, synu – powiedział do niego ksiądz. -
Udzieliłem ci chrztu. Pamiętam. - Rzeczywiście ochrzcił go 20 lat temu. -
Ale twój syn , on nie może tam wejść.
- A to niby dlaczego? - zapytał mój tata, był w szoku.
- Nie mogę tego wyjaśnić, ale lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli pójdzie gdzie indziej.
- Ale czemu?
- Synu, proszę, odejdź. Ale zapamiętaj, musisz go ochrzcić. Nie waż się o tym zapomnieć.
- Nie rozumiem.
- I nigdy nie zrozumiesz. Po prostu to zrób.
Tata
wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie miał pojęcia, o co tu
chodziło. W drodze do domu próbował jakoś to wyjaśnić. Myślał, że może
to ja coś zepsułem, na przykład nasikałem za świątynią albo coś takiego
(choć brzmiało to jak akcja w moim stylu, nic złego nie zrobiłem).
Kiedy
dotarliśmy do domu, zadzwonił telefon. Od tamtego księdza. Chciał,
żebyśmy wrócili. Natychmiast. To 35 minut jazdy. Tata był zdziwiony
bardziej niż kiedykolwiek. Pojechaliśmy z powrotem. Ceremonia już się
zakończyła. Byliśmy tam tylko my trzej.
- Postanowiłem ochrzcić twojego syna pomimo...
- Pomimo czego? - zapytał mój tata, zaintrygowany.
- Nie mogę wam powiedzieć. Ale to ważne, żebyśmy zrobili to szybko.
Tak
się stało. Nie mogłem ustać w miejscu, kiedy kapłan odprawiał modły, a
potem pokropił mnie wodą święconą. Pamiętam, że wynudziłem się
śmiertelnie zanim wreszcie skończył. Odprawił nas i zaznaczył, żebyśmy
nie wracali, chyba, że stanie się coś dziwnego.
Tata był
zadowolony z zakończenia sprawy. To było przed dwudziestoma latami.
Kilka dni temu tata wybrał się do Ostroga. Ksiądz jeszcze żyje, ale
zakończył posługę kapłańską. Nadal mieszka na terenie klasztoru.
Przekonanie go do rozmowy wymagało trochę perswazji (także pieniężnej).
Mój
chrzest odbył się trzynastego lutego 1992 roku. Noc wcześniej ksiądz
zajmował się swoimi owcami (w tamtych czasach księża często hodowali
owce i krowy, w ten sposób zarabiali na życie), w pewnej chwili zobaczył
postać w ciemności. Dziwne, ktoś stoi tam późno w nocy, choć było już
po godzinach otwarcia świątyni, a wszyscy duchowni znajdowali się już w
części mieszkalnej.
- Ej, kto tam jest? - krzyknął ksiądz.
- Podejdź, ojcze – odpowiedziała spokojnym głosem kobieta.
Ksiądz
wyjaśnił, że od czasu do czasu odwiedzali go zdesperowani ludzie,
błagający o błogosławieństwo lub schronienie. Podszedł do tej kobiety,
żeby dowiedzieć się, czego potrzebuje. Kiedy się zbliżył, zobaczył
kobietę w bieli, stojącą w bezruchu. Stała wśród owiec, które ustawiły
się w okrąg dookoła niej, jakby zachowując bezpieczną odległość. Ksiądz
twierdzi, że od razu poczuł obecność czegoś bezbożnego.
- Czego chcesz? - zapytał wrogo. Wiedział już, że nie rozmawia z niewinny gość.
- Jutro. Jutro spotkasz chłopca. Takiego jak każdy inny. Ma na imię Milos. Nie udzielisz mu chrztu.
Duchowny
zwierzył się mojemu ojcu, że uczestniczył w kilku egzorcyzmach, ale
nigdy tak się nie bał. Tym razem poczuł się zagrożony.
- Ty i twój rodzaj nie macie wstępu na poświęconą ziemię.
- Mój rodzaj, ojcze? Co przez to rozumiesz?
- Wy, demony. - Głos załamywał mu się od strachu.
Zaśmiała się.
- Demony? Widzę, że należysz do kleru - ale czy umiesz walczyć z demonami? To wymaga głębokiej wiary, ojcze.
- Odejdź stąd natychmiast.
-
Posłuchaj mnie, żałosny klecho. Wiem, kim jesteś. Wiem, o czym myślisz.
Wiem, że czujesz moją siłę. Sprzeciw się mojemu żądaniu, a nigdy więcej
nie będziesz spał spokojnie.
- Potem odeszła. Resztę historii już
znacie. Najpierw odmówił ochrzczenia mnie, ale potem zmienił zdanie.
Najwyraźniej, jak to określił mojemu tacie, wolał być dręczony przez
złego ducha niż odmówić dziecku bożemu szansy na spotkanie z Jezusem.
Dodał, że płaci za to od dnia mojego chrztu.
Przez dwa tygodnie
od tego wydarzenia, każdej nocy, widywał za oknem kobietę w bieli. Po
prostu tak stała, z głową przechyloną na bok. Jednak bez uśmiechu, jej
twarz wyrażała złość. Długo się modlił, ale nie miało to na nią wpływu.
Następnie jego owce zaczęły umierać. Żadnych śladów dzikiego zwierzęcia,
żadnych ran. Zwyczajnie leżały martwe. Na koniec gwałtownie zwiększyła
się liczba koniecznych egzorcyzmów. Uważa, że był to bezpośredni skutek
sprzeciwienia się rozkazom tamtej kobiety. Pokazał mojemu tacie nagranie
(w połowie lat 90' w kaplicy założono kamery). Ojciec stwierdził, że
było niewiarygodne. Ukazywało trzynastoletnią dziewczynkę, która
przyszła z mamą do kaplicy. Matka szlochała, błagając o pomoc. Kapłan
rozpoczął rytuał, a dziewczynka rzucała przedmiotami. Egzorcysta
poprosił dwóch młodych mężczyzn, którzy przyszli pomodlić się, żeby
przytrzymali ją. Miotała się, próbując uwolnić z ich uścisku. Chwilę
przed upadkiem na kolana, odezwała się Nie powinieneś był tego robić,
ojcze.. Została uzdrowiona.
Mój tata miał już dość tych
informacji, ale chciał dowiedzieć się, kim była ta kobieta. Ksiądz
wyznał, że z początku sądził, iż jest demonem, ale nie wpływały na nią
modlitwy, a także nie ograniczała jej poświęcona ziemia, co zmuszało do
zastanowienia. Potem myślał, że należy do sekty, a może zajmuje się
czarną magią. Nachodziła go trzynastego lutego każdego roku. Tego dnia
umierały wszystkie jego stada. Chore osoby, które tego dnia przychodziły
do monasteru po pomoc, doznawały pogorszenia stanu zdrowia. Liczba
opętanych osób wzrastała nienaturalnie właśnie trzynastego lutego. Na
zakończenie dnia przychodziła do niego, nieważne, gdzie się wtedy
znajdował. Wielokrotnie próbował z nią porozmawiać, dowiedzieć się,
kim/czym jest. Nigdy nie odpowiedziała. Nigdy się nie starzała.
Ostatecznie ksiądz załamał się do tego stopnia, że porzucił stan
duchowny. Nadal mieszkał na terenie klasztoru, ale nie był w stanie
dłużej wykonywać swojego zajęcia. Stracił wiarę. Doszedł do wniosku, że
Bóg powinien był go ochronić. Mój tata powiedział, że wydawał się
niestabilny psychicznie. Wspominał coś o Moranie, cokolwiek to miało
znaczyć. Wygląda na to, że jest to bogini śmierci w niektórych
kulturach, ale sądzę, że staruszek zwariował.
Myślę sobie, że ta opowieść była tylko paplaniną starego człowieka, który zbliża się do śmierci. Boginie? Demony? Raczej nie.
Podsumowując, oto rozczarowująca historia mojego chrztu.
Nie
natknąłem się na żadne z nich od zdarzeń opisanych w poprzednim wpisie.
Przeprowadzam się, w nadziei, że to pomoże. Postanowiłem też: jeśli
spotkam ich kolejny raz, przyjmę od nich pomarańczę. Nie mogę żyć tak w
nieskończoność. Po prostu... nie mogę.
Wziąłem pomarańczę.
Autor to inaaace z reddit.
Polskie tłumaczenie dzięki Amymone z paranormalne.
To ta opowieść zdążyła się na prawdę, czy nie? Bo juz tego nie rozumiem. Co się stalo z tym mężczyzną, jak wziął tą pomarańcze?
OdpowiedzUsuńJak w każdej creepypaście trochę w niej prawdy, trochę fikcji. Na to pytanie odpowiedź zna zapewne autor wymieniony wyżej. Jednak słyszałam, że z historii wydał książkę i trochę inaczej poprowadził zakończenie, więcej wyjaśnił. Podobno można ją kupić na Amazonie w języku angielskim pod tytułem "Story of Her Holding an Orange".
Usuń