___________________________________
___________________________________
POKÓJ ZERO
Minęło wiele czasu nim odważyłem się napisać ponownie na temat Disneya, rozumiecie chyba dlaczego.
Zdarzyło się sporo rzeczy, od kiedy opublikowałem swój ostatni post.
Byłem zasypywany wieloma pytaniami i obawami od znajomych, którzy przeczytali moją relację z odwiedzin w Pałacu Mowgliego... parku rozrywki zbudowanego, a następnie opuszczonego przez Disneya.
Na początku chciałbym podziękować wszystkim, którzy udostępnili moją historię. Zniknęła ona z wielu portali, głównie z dużych stron niepokojących się o dobry wizerunek.
Jak jednak zauważyłem, na jedno usunięcie przypadało sto udostępnień.
To jest coś, czemu muszą stawić czoła. Nie ma już dla nich odwrotu... nie ma go już dla mnie...
Jestem śledzony. Przez miesiąc czy dwa zrzucałem to na karb paranoi. Każde mrugnięcie okiem czy też uśmiech półgębkiem w moją stronę sprawiał, że jeżyły mi się włoski na karku i tak dalej.
Pierwszą z oznak, a raczej pierwszą, którą udało mi się dostrzec, był pracownik linii telefonicznych, kręcący się przy mojej rezydencji.
Był to facet w średnim wieku, nieźle nawalony, wyglądający zupełnie tak, jak powinien wyglądać, ale coś nie było z nim do końca w porządku. Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale byłem pewien, że to nie był jedynie wytwór mej wyobraźni.
Zachowywał się bardzo niezgrabnie – zupełnie nie tak, jak normalna osoba wykonująca swoją pracę.
Podążyłem za nim, dopóki nie zniknął mi z oczu, po czym wróciłem do domu. Oczywiście on już tam był. Stał jakoś dziesięć stóp za mną.
- Och…. a więc lubisz odwiedzać różne ciekawe miejsca, tak? – zapytał oskarżycielskim tonem i odszedł.
Powiedzcie mi proszę, jacy pracownicy operatorów tak robią?
To chyba jest w tym wszystkim najgorsze. Kompletny brak poczucia bezpieczeństwa. Kompletny brak samotności. Zaczęło się od znalezienia małych, gumowych podobizn główek Myszki Mickey w skrzynce na listy. Potem znalazłem magazyn
Disney Adventure na mojej półce z książkami.
Wszędzie ukrywają małych Mickich. Trzy kółka – dwa małe robiące za uszka i jedno duże w sylwetce sławnej głowy myszy.
Zacząłem prowadzić spis Myszy, które znalazłem. Nawet niedosłownych myszy.
Kubki do kawy na moim stoliku. Jeden duży, dwa małe. Kolorowe butelki ustawione na progu (czerwone). Grafitti na ścianie koło mojego domu, przedstawiające wielką Ziemię i małe Słońce i Księżyc w odpowiednich miejscach.
Są wszędzie.
Najlepszy jak dotąd, jedyny przez którego zacząłem się śmiać bo był naprawdę straszny, był rysunek narysowany kredą obok mojego samochodu.
Zarys wydawał się idealnie dopasowany do, cóż… „ofiary morderstwa”, z czym jesteś prawdopodobnie zaznajomiony jeśli czytałeś resztę moich postów.
Było tam też napisane żółtą…. (chyba, bo to co wypływało z jej głowy też było żółte) farbą… jedno słowo…
HIDE! (ang.
kryj się)
Jedyną dobrą rzeczą, która z tego wynikła jest świadomość, że nie jestem jedyną osobą, która widziała coś, czego widzieć nie powinna.
Dostawałem naprawdę wiele e-maili od ludzi, którzy również odkryli sekrety Disneya…
Nie, nie będę podawać ich imion... zaraz powinniście się przekonać, dlaczego...
„Naukowiec” chodzi do Disneylandu kiedy tylko może, przez praktycznie cały rok. Nie zamierza jednak się tam bawić, cieszyć z jazdy na karuzeli itd.
On szuka Gaskotek.
Najwyraźniej istnieje jakaś ciekawa tradycja zgłaszania pojawienia się dziwnych postaci na terenie parku. Cisi, nieruchomi, wypatrujący czegoś ludzie w każdym wieku, o każdym wzroście i każdej masie ciała. Młodzi i starzy.
Wszyscy w maskach gazowych z motywami bajek Disneya.
Pracownicy parku dostają tony skarg dotyczących „dziwnie ubranych” ludzi. Ludzi, którzy dołączają do tłumu i niepostrzeżenie znikają.
Czasami zdarza się, że ludzie wyciągają ciekawe wnioski z tych masek i zgłaszają „prawdopodobnych terrorystów” bądź „zamachowców”.
Wszystkie te raporty prawdopodobnie lądują od razu w koszu, nie można także znaleźć podobnych przypadków zgłoszonych przez media (choć należy zdawać sobie sprawę z faktu, że Disney może jak nikt inny kontrolować prasę).
„Naukowiec” ma w zwyczaju chodzić do parku i starając się zwracać na siebie jak najmniej uwagi, po prostu podejść do 3-4 osobowych rodzin i zapytać, czy nie widzieli przypadkiem „jego przyjaciela”, który ma założoną „śmieszną maskę”. Nigdy jeszcze nie widział Gaskotki osobiście…. choć raz, gdy przedzierał się przez tłumy, usłyszał krzyk dziecka:
– Mamo, ja też chcę taką maskę z Goofym!
Kolejny mailowy znajomy, nazwę go „Ratownikiem”, pracował w Aquaparku Disneya w latach 2001-2003. Stał na szczycie ogromnej zjeżdżalni wodnej i pilnował, aby dzieciaki nie zachowywały się odpowiednio przy wsiadaniu na zjeżdżalnie. Przepuszczał je dalej, mówił w kółko, żeby uważały na swoje bezpieczeństwo, trzymały ręce blisko ciała i tak dalej.
Pewnego dnia jeden gruby dzieciak wjechał do tuby i nie wyjechał drugim końcem. "Ratownik" nie zauważył tego od razu i przepuścił po nim dwoje czy troje dzieci, więc to chyba oczywiste, że jeżeli gruby dzieciak tam utknął, to one utkną za nim.
Jednak one wyjechały. Tylko tamten grubas zniknął.
Po zorientowaniu się w sytuacji „Ratownik” zatrzymał zjeżdżalnię, narażając się na zdenerwowanie czekających dzieci. Zanim jednak zdążył przeprowadzić jakąkolwiek z procedur – BUM! – grubasek wreszcie wyleciał do wody.
Pracownicy wyciągnęli dzieciaka na brzeg. Osunął się na ziemię – jego skóra była lekko sina, a oczy miał szeroko rozwarte. Cały czas powtarzał „Dzieci bez Twarzy” i „Przestańcie mnie ściskać”.
Nic mu się nie stało, jeśliście ciekawi. Został przewieziony do ośrodka medycznego. Gdy „Ratownik” powiedział, że muszą otworzyć zjeżdżalnię i wszystko sprawdzić, chłopak zrobił olbrzymią awanturę o to, jak bardzo niebezpieczna jest jazda nią. Jednak, pomimo skarg, pod groźbą zwolnienia „Ratownik” był zmuszony do otwarcia.
Od tamtego momentu „Ratownik” zaczął uważniej przyglądać się zjeżdżającym dzieciom. I zauważył, że bardzo często wychodzą w innej kolejności niż wchodziły… Żadne nie było tak zszokowane jak tłuścioch, jednak na ich twarzach widoczny był wyraz lekkiego otępienia…. Jakby starały się odróżnić, co jest rzeczywistością, a co nie.
Po takim zjeździe, żadne dziecko nigdy już nie wracało by zjechać kolejny raz.
Czytałem e-maile „Ratownika” z równym niepokojem, jaki wy możecie teraz odczuwać. Prosiłem go, aby opublikował swoją historię, ale nie chciał narażać się w ten sposób. No cóż, nie mogę go za to winić.
„Królewna Śnieżka”, pomimo że nie odegrała w swej historii żadnej roli, miała dla mnie całkiem ciekawe informacje. Wiecie, co się dzieje, gdy pracownik pada martwy w swoim kostiumie?
W jednej chwili robi sobie zdjęcie z małym Jimmym, a w drugiej umiera?
Inny pracownik w kostiumie, który jest w pobliżu, musi usiąść z trupem na krawężniku bądź ławce i poczekać, aż podjedzie samochód z napisem „Pralnia”, by zabrać zwłoki w dyskretny sposób. Zanim to jednak nastąpi, odwiedzający nie mający o tym pojęcia, robią sobie zdjęcia z siedzącym trupem.
W tym momencie polecam dokładnie sprawdzić swoje albumy fotograficzne.
To było straszne, ale inna osoba, z którą korespondowałem, „Dozorca”, na szczęście miała dla mnie nieco mniej szokujące wiadomości.
Disney World (lecz prawdopodobnie nie tylko on, ale i wszystkie parki) jest zbudowany wraz z kompleksem podziemnych korytarzy. Pracownicy mają w nich do użytku wszystko to, co tylko możecie sobie wyobrazić.
Nazywają się
Utilidors. Korytarze użytkowe. Wyjaśnia to też, dlaczego jako odwiedzający nigdy nie widzimy sprzątaczy i woźnych chodzących po parku. Po prostu przemieszczają się dołem.
„Dozorca” powiedział mi także coś, co może być powszechnie znanym faktem, ale dla mnie była to nowość. Disney ma wybudowane apartamenty w swoich parkach. Jeden jest nad Zamkiem Kopciuszka…jeden nad Grotą Piratów z Karaibów. Są wszędzie. Znajdują się tam nocne kluby, kina, kręgielnie oraz wiele, wiele innych atrakcji. Wszystko to za drzwiami, które omijacie bez większego zainteresowania.
Klub 22 jest jednym z takich ukrytych obszarów. Jeśli masz wystarczająco dużo kasy (a niemal na 100% nie masz), będziesz mógł do niego dołączyć.
Disney Company nazywa ten Klub „Ciemną stroną”. Jest to miejsce, gdzie wszystko jest dozwolone. Jest to miejsce, gdzie roześmiane oblicza Myszki Mickey pozwalają pić, ćpać, i, tak, uprawiać seks.
Aby pokazać kontrast, reszta parku jest nazywana „Jasną stroną”, z kilkoma „Szarymi stronami” korzytarzy użytkowych pomiędzy.
„Dozorca” powiedział też, że nie zawsze tak było. Spadek norm społecznych tej elitarnej jednostki następował całkiem wolno. A skąd on to wie? Sprzątał tam.
Teraz, zanim w twej głowie na dłużej zagoszczą takie hasła jak „ludzkie ofiary”, nie, „Dozorca” nie znalazł tam niczego w tym stylu. Puste butelki po alkoholu? Tak. Zużyte kondomy, porozrzucane jak baloniki, z których spuszczono powietrze? Tiaa, to też.
Czyścił tamto miejsce z krwi, moczu i wymiocin, ale te wszystkie rzeczy były jedynie oznakami zwierzęcych zachowań bogatej klienteli, a nie czymś w rodzaju bajzlu po rytuale jakiejś sekty.
Przynajmniej tak o tym myśli teraz, z perspektywy czasu.
Wszystkie te śmieci, które znalazł, palił później w kominie jednego z domków.
Więc jeżeli byłeś kiedykolwiek w Disney World, prawdopodobnie oddychałeś super-skondensowanym grzechem.
Przeciwieństwem jego historii jest opowieść „Młota”. Napisał on do mnie w tradycyjny sposób, choć nie mam pojęcia, skąd miał mój adres. Przesłał mi kopię dokumentów potwierdzających jego zatrudnienie, a także instrukcję, aby je spalić. Co z największą przyjemnością uczyniłem.
„Młot” był w ekipie wykonującej remonty i przebudowy dookoła Disney World’u. Kiedyś poszedł do swojego szefa, zapytać o dziwne plany budowlane, które dostał.
Był na nich odgrodzony prostokątny, szeroki obszar o wielkości supermarketu. Nie miał on żadnej nazwy, a na jego terenie napisane były tylko dwa słowa:
NIE KOPAĆ.
Szef nie tyle tego nie rozumiał, co kurewsko bardzo nie chciał niczego na ten temat powiedzieć. Nie chciał nawet słuchać mojego rozmówcy i zostawił go tylko ze słowami:
To miejsce ma pozostać puste.
„Młot” nie rozumiał tego. Wydawało mu się to marnowaniem przestrzeni i przeszkadzało w wykonaniu roboty, którą dano jego zespołowi. Naturalne więc, że po zakończeniu godzin pracy węszył dookoła tego miejsca, ale znalazł jedynie zdewastowane drzwi i połać betonu za nimi. To była zwyczajna szara podłoga. Tylko tyle.
Kilka dni po odkryciu swego znaleziska, „Młot” zaczął widywać w tłumie Gaskotki.
W przeciwieństwie do wszystkich innych relacji mówiących o spotkaniu z nimi, te stworzenia, Gaskotki, stały całkowicie spokojnie, nie znikały niepostrzeżenie, co więcej, były jak najbardziej na widoku, tak, aby mógł je sobie dokładnie obejrzeć. Stali w grupkach w oddali lub przy ścianie któregoś z budynków, gdy skręcał w róg ulicy. „Młot” napisał, że „dziwnie się ruszały”, tak, jak łania zraniona przez myśliwego, uciekająca ostatkami sił.
Maski gazowe… „Młot” zauważył, że były w środku mokre. Malutkie kropelki wody osadzały się na szybce, tak, że niemożliwe było cokolwiek przez nią zobaczyć.
„Młot” zaczął wypytywać o Gaskotki ludzi, którzy pracowali u Disneya dekadę lub dłużej.
Cały czas błądził po omacku słuchając kpin lub żarcików, dopóki nie dotarł do kobiety o imieniu Ida, która pracowała w restauracji na głównej ulicy miasta. Ida przeniosła się do tej restauracji zaraz po skończeniu kariery u Disneya, i choć nikt nie miał jaj, aby o to pytać, wszyscy wiedzieli, że miała do opowiedzenia kilka naprawdę strasznych historii.
„Młot” pokazał jej plan budowy i zapytał o puste miejsce oraz ludzi w maskach. Nie miał nadziei na usłyszenie czegoś innego ponad to co słyszał na ten temat dotychczas. Ida przez jakiś czas milczała. Chyba nawet wstrzymała powietrze.
- Pokój Zero - wychrypiała, łapiąc się za policzek jakby była małą dziewczynką, bojącą się dostać karę od ojca. Przez cały czas unikała jego spojrzenia.
Pokój Zero, jak się okazało, był jednym z ukrytych pokoi, takich jak apartamenty Disneya czy Klub 22. Jednak jego lokalizacja, a także wielkość, odróżniała go od innych, przeznaczonych do rozrywki miejsc „Ciemnej strony”
To był schron.
Został zbudowany, aby przetrwać zmasowane ataki wrogów.
Pokój Zero miał być zaopatrzony w tyle racji żywności, aby w odpowiednim momencie wyżywić cały park gości, a był wielkości niezbyt dużego
panic room Disneya.
Podczas II Wojny Światowej Disney rzeczywiście produkował maski gazowe w kształcie głów postaci z kreskówek. Miało to pomóc dzieciom w przezwyciężaniu lęku przed niebezpieczeństwem.
Tak, czytałem już gdzieś o tym.
Podczas Zimnej Wojny, gdy wybudowano Disney World, Pokój Zero został zaopatrzony w te właśnie maski. Co więcej, jakiś geniusz wymyślił, że dzieci będą przestraszone WTEDY, gdy rodzice włożą swoje, zwyczajne maski... dlatego też zaczęto produkować Disneyowskie maski w wersji dla dorosłych, aby dopasować się do tych chorych standardów. Ida określiła to jako „leczenie ran sokiem z cytryny”.
- Byłem tam - powiedział „Młot”. – Nie zostało tam nic oprócz betonowej podłogi.
- Nie - odparła Ida tłumiąc szloch. – Nie byłeś w Pokoju Zero. Byłeś NAD nim.
W tamtych niebezpiecznych czasach, ktoś wszczął alarm wtedy, gdy park był pełen gości. Ostrzeżenie było jasne. To miał być atak z powietrza. Ochrona sprowadziła wszystkich na dół, do ogromnego schronu. Tam kazano im ubrać maski i kucnąć na czas ataku.
Przez trzydzieści minut panowała cisza, przecinana jedynie przerażonymi szeptami i płaczem dzieci. Nikt nie chciał umierać, więc wszyscy byli wdzięczni za wdrożenie form bezpieczeństwa.
Wtedy rozległ się pierwszy krzyk.
- Ej - krzyknął jakiś facet - Przestań mnie szczypać!
Fala wrzasków i pisków przeszła przez tłum.
- Kto tu biega? Uspokój się! - krzyknął ktoś inny.
- Ktoś się śmieje? To nie jest śmieszne!
Pomimo nalegań strażników, aby się uspokoić i zachować zimną krew, tłum stawał się coraz bardziej niespokojny, aż w końcu, po prawie godzinie szaleństwa… Światła zamigotały.
To była ich śmierć.
Grupa pracowników i zgłaszających się na ochotnika klientów wyważyła drzwi schronu, ponieważ woleli zmierzyć się z nalotami wojennymi na górze niż z szaleństwem na dole. Tym, co zastali po wyjściu, był oczywiście nietknięty park rozrywki, w którym wciąż pobrzmiewała cicha muzyka.
Po powrocie na schody prowadzące do Pokoju Zero wszyscy zaniepokoili się brakiem jakichkolwiek dźwięków z wewnątrz. Zero odgłosów poprzednich walk. Tylko cisza.
Ida zeszła na dół, chcąc sprawdzić co się stało.
Sięgnęła do klamki. W środku było ciemno i tak cicho, że aż zaczęło brzęczeć jej w uszach.
Z ciemności wydobył się jeden głos. Przez echo nie mogła rozróżnić, czy osoba do której należał stała daleko od niej, czy też tuż przy niej.
- Zamknij drzwi, kochanie. Wpuszczasz do środka zimno.
Zdjęta przerażeniem, zrobiła to i jak najszybciej uciekła. W ciągu paru dni…całe to miejsce….schron, schody, wszystko…pokryto cementem.
Systemy powietrzne i generatory powyżej pułapu zostały usunięte, tworząc wielką, pustą przestrzeń.
- Oni wszyscy wciąż tam są - powiedziała „Młotowi” Ida. - Razem z tym czymś.
Zapewne zauważyliście, że w przypadku Idy użyłem po prostu jej imienia.
Niestety, zmarła wkrótce po opowiedzeniu tejże historii. Przypadkowy upadek. Podobno wstawała z łóżka, by zgasić światło.
Cóż za wspaniała polityka musiała panować w tej firmie - napisała potem lokalna gazeta -
skoro cała sypialnia byłej pracownicy przyozdobiona była podobiznami Myszki Mickey.
CORRUPTUS
If you can dream it, you can do it.
Jeśli naprawdę w coś wierzysz, możesz to osiągnąć.
A
przynajmniej zostaliśmy ukierunkowani do myślenia w taki sposób.
Przypuszczam, że jest to mechanizm, mający na celu powstrzymać nas od
walki z bogaczami. Wszyscy mamy w głowach te myśli, że któregoś dnia
sami staniemy się bogaczami - jeśli tylko będziemy chcieć wystarczająco
mocno. Ile czasu minęło od dobrego, staroświeckiego uboju zamożnej
elity?
To chyba nie był zbyt dobry pomysł na rozpoczęcie tego posta…
Już po tym wstępie jestem zmęczony, ale pieprzyć to.
Corruptus.
Tak
zatytułowany był e-mail który otrzymałem, zanim odcięto mi internet.
Mój telefon zmienił się w cegłę tego samego dnia. Cholera. Myślę, że
było to dokładnie w tym samym momencie, choć trudno mi powiedzieć na
100%.
Corruptus…. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego słowa
i, prawdę mówiąc, nie byłem do końca pewny czy to rzeczywiście JEST
słowo. Nadal nie jestem. Może to być po hiszpańsku. Przypomina nieco
hiszpański. Nie udało mi się tego sprawdzić, a to jest pierwszy raz gdy
mam dostęp do internetu od kiedy mój operator zerwał umowę.
Próbowałem
zapisać się do lokalnej biblioteki. Moja karta jednak została cofnięta…
miałem na niej zaległe opłaty za książki, których nigdy nie
przeczytałem i tym bardziej nigdy nie wypożyczałem. Głównie poradniki
dotyczące życia z osobowością „borderline” i samopomoce z różnymi
chorobami psychicznymi. Najwyraźniej te wszystkie książki były
bibliotekarzom bardzo potrzebne.
Kręciłem się wokół
biblioteki przez może pół godziny, póki ktoś nie zostawił zalogowanego
do sieci komputera. Od razu do niego dopadłem chcąc wejść na mojego
twittera, ale okazało się, że konto nie jest aktywne. Taki sam los
spotkał moją pocztę mailową. Szczerze, byłbym w szoku gdyby nic się z
nimi nie stało, skoro nawet moją przepustkę do biblioteki szlag trafił.
Po
jakiejś chwili zauważyłem osobę, która zostawiła komputer zalogowanym.
Podeszła do lady bibliotekarki i wskazywała na mnie. Chyba nie była
zwolenniczką bezpośrednich konfrontacji. Wyszedłem zanim ktokolwiek
zdołał mnie zatrzymać.
Minęły dwa lata od momentu, kiedy opuściłem Park Mowgliego nie oglądając się za siebie.
Post,
w którym opisałem zwiedzanie tego miejsca wiele razy znikał z sieci,
ale wy ciągle wklejaliście go na inne portale. Był na tylu różnych
stronach… już nawet ledwo pamiętam, gdzie go po raz pierwszy umieściłem.
Gdybym wiedział jak daleko to zajdzie, nie mam pojęcia, czy byłbym w
stanie kolejny raz zrobić coś takiego. Działałbym pod zbyt wielką
presją, a odczuwam pewien komfort wtedy, kiedy mogę spokojnie robić
swoje nie narażając się na zbyt dużą publiczność.
Zapewne
wiele stron usunęło moje wpisy na prośbę ludzi z Disney'a… lub też ze
strachu przed ich odwetem. Znam bardzo popularnego youtubera, który
usunął ze swojego kanału filmiki traktujące o moich postach. Plotka
głosi, że ktoś groził mu pozwem; niejaki „autor” tej „historii”.
Brednie. Wiem z pierwszej ręki że niemal zesrał się ze strachu, gdy zdał
sobie sprawę z tego, że jego firma partnerska jest związana z Disneyem.
Starałem
się zachować mój pierwotny blog, gdzie po Pałacu dodawałem kolejne
notki. Nie wiem nawet ile osób widziało moje wpisy na temat Pokoju Zero,
Klubu 22 itd. Nadal są praktycznie wszędzie, na każdej stronie z takimi
rzeczami... No a przynajmniej były, kiedy to pisałem.
Tak,
Klub 22 istnieje. Nie, nie jest to nic podobnego do Klubu 33. Później
ta sama osoba przesłała mi wiadomość z której wynikało, że jest jeszcze
Klub 11, i podobno poziom rozpusty i wyuzdania rośnie wraz z malejącą
numeracją. Słyszałem o Klubie 00, jednak nie mogę do końca potwierdzić
jego istnienia. Nie wiem też, czy ze względu na nazwę ma on jakikolwiek
związek z „Pokojem Zero”.
Tak, na drzwiach było
prawdopodobnie napisane „Postacie” lub „Członkowie Obsady”, nie
„Maskotki”. Wiem, wiem, widziałem wasze komentarze. Bardzo dziękuję wam
za sprostowanie. Pewnie wy wszyscy myślicie bardzo logicznie w chwilach
prawdziwego terroru, co?
Ogólnie rzecz biorąc, cieszę
się że moje słowa mają aż taki zasięg… Problemem jest za to to, jak
niewielu z was traktuje tę sytuację poważnie… Nie mogę już być bardziej
konkretny…
Wyspa Skarbów? Istnieje.
Utilidors, czyli korytarze użytkowe? Istnieją.
Tylko
dlatego że nie jesteście w stanie potwierdzić w 100% reszty moich słów,
traktujecie to o czym piszę jako "ciekawą creepypastę". Zamiast
podkreślać wszelkie nieścisłości i nielogiczności czy też tworzyć bajki o
tym, jak fajnie byłoby być na moim miejscu, może ludzie
zorientowalibyście się w tym, co się dzieje wokół was? Co?
Nie
wiem. Nie chcę, żeby ten post brzmiał jak wykład czy coś. Chcę się
skupić i upewnić, że napisałem absolutnie wszystko, co miałem do
wyjawienia. Żyję w stresie... stalkerzy, telefony z pogróżkami, wybite
okna…. Wiem, że to wszystko powinno mnie już dawno zniechęcić. Oni chcą
abym był przerażony i siedział cicho.
Istnieje grupa
umundurowanych ludzi różnych płci, których czasami zdarza mi się
zauważać to tu to tam. Nazywam ich „Focus Group”, ponieważ zawsze mają
ze sobą notatniki i długopisy i spisują każdą czynność, jakiej się
podejmuję. Każde z nich ma taki sam strój, takie same okulary kujonki w
grubych oprawkach i takie same czerwone długopisy, dosłownie krzyczące
„oceniamy cię!”
Po raz pierwszy zauważyłem ich gdy
śledzili mnie w centrum handlowym. Zmieniłem nagle kierunek i odwróciłem
się, aby MIEĆ PEWNOŚĆ, że na 100% mnie śledzą…i robili to, krok po
kroku. Parę dni później, zauważyłem ich ponownie w oknie pralni
naprzeciwko mojego nowego mieszkania.
Raz zacząłem
gonić jednego z nich. Takiego baryłkowatego. Milczał przez cały pościg, a
nawet podczas bójki. Kiedy wyrwałem mu z dłoni notatnik i zacząłem go
przeglądać strona po stronie, zauważyłem, że zapisywał coś bardzo
koślawo i próbował, bardzo paskudnie zresztą, odwzorować sylwetki Myszki
Mickey. Wszystko napisane tym samym, czerwonym długopisem.
Wiem,
że to brzmi jakbym miał coś nie tak z głową – grupa facetów i kobiet w
czerni podąża za mną i pisze bezsensowne notatki, ale myślę, że o to
właśnie chodzi. Moim zdaniem główną ideą jest to, żebym przez ten cały
nonsens OSZALAŁ, a nawet jeśli tak się nie stanie, wy wciąż będziecie
myśleć że mi odbiło – właśnie przez napisanie czegoś takiego.
Nie ma z tego wyjścia obronną ręką.
Będę
zawsze żałować tamtej wycieczki na Szmaragdową Wyspę, ale z drugiej
strony jestem wdzięczny ludziom, którzy zdobyli się na odwagę i
podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami. Ten, kto wysłał mi
„suggestion box” (ang. chodzi o pudełko, do którego każdy może wrzucić
kartkę z napisaną propozycją np. jakiejś atrakcji) z ośrodka jest w
zasadzie moim bohaterem w tym momencie. Przeczytać, co napisałem o
tamtym miejscu, a mimo to odważyć się tam pojechać…. Wow. Nie mogę sobie
nawet wyobrazić, jak się wtedy musiałeś czuć, kimkolwiek jesteś.
Zostawiłeś nawet oryginalne, zardzewiałe blokady, więc wiem, że pudełko
było prawdziwe. Zrobienie tego wszystkiego bez chociażby zajrzenia do
środka musiało być naprawdę ciężkie. Dziękuję.
Jeśli
nie zauważyliście, traktuję ten post jak mój “ostatni odcinek”. Mam
swoje powody. Nie wiem, jak długo mogę powstrzymywać próby uciszenia
mnie przez Disney'a, zanim podejmą ostateczne kroki. Nie mam
wątpliwości, że gdzieś, dokładnie w tym momencie, ktoś używa mojej
tożsamości aby popełnić przestępstwo, które by mnie absolutnie
zdyskredytowało. Albo czy mili mężczyźni w białych ubraniach nie zechcą
pokazać mi pięknej, małej, obłożonej miękkim materiałem celi. Nie mam
pojęcia, co mnie czeka, i jak zgaduję, to jest najgorsze. Wiem jedynie,
że coś nadchodzi.
Więc, czym jest „Corruptus”? Tak jak
już wcześniej wspomniałem, jest to temat e-maila, który otrzymałem.
Tego, który został skasowany razem z moim kontem. Był pusty, i
najprawdopodobniej ktoś go stworzył jedynie w celu dostarczenia mi
załącznika – dokumentu tekstowego.
Na nieszczęście dla naszej kochanej wytwórni filmowej, wydrukowałem go jak tylko go zobaczyłem.
Tego nie mogą cofnąć, czyż nie?
Powinienem
dodać…. Pamiętacie tamtą bibliotekę? Użyłem ich ksero do stworzenia
tysięcy kopii tego listu. Kilkaset kopii przyczepiłem w przypadkowych
miejscach, kilkaset rozdałem przypadkowym ludziom, a resztę… powiedzmy,
że to tajemnica. Spróbujcie TO zatuszować, wy obrzydliwi myszofile!
Bez
dalszego przeciągania, oto wspomniany list. Słowo w słowo. Przybył ze
źródła, którego nie ujawnię… chociaż i tak bardzo prawdopodobne, że
tamto konto było atrapą.
______________________________________________________________________
Podsumowanie incydentów związanych z CORRUPTUS, styczeń 2015
Tylko
do biurowego użytku. Ta wiadomość zawiera informacje, które mogą być
poufne lub zastrzeżone lub też chronione przez immunitet prawnik-klient
lub owoce pracy doktryny przeznaczone jedynie do adresata(ów).
Jakikolwiek podgląd, ujawnienie, rozpowszechnienie, kopiowanie czy też
wykorzystanie informacji przez kogoś innego jest całkowicie zabronione.
Jeżeli dostałeś tą wiadomość przez pomyłkę lub bez autoryzacji, prosimy
poinformować o tym nadawcę przez natychmiastową odpowiedź i usunąć
oryginalną wiadomość. Wszystkie e-maile wysłane na ten adres będą
odbierane przez system e-mail korporacji Disney i zostaną poddane
archiwizacji, a następnie przeglądowi przez kogoś innego niż adresat.
Naruszenie którejkolwiek z powyższych zasad poskutkuje konsekwencjami
prawnymi.
Prosimy odnieść się do oficjalnych wytycznych dotyczących „znanych” i „niepotwierdzonych” zgłoszeń incydentów.
Znane incydenty związane z CORRUPTUS przed i w styczniu 2015
Wyspa Skarbów:
- Ekstremalne pobudzenie populacji sępów.
- Łagodne nasilenie pobudzenia ludności.
- Rozwiązany problem z CORRUPTUS: nieznane gatunki ptaków.
Opuszczone. Ostatecznie.
Disney's Pop Century Resort:
- Poruszanie się i zapodziewanie obiektów.
- Chroniczna dyslokacja/Anachronizm.
- Nierozwiązany problem z CORRUPTUS: wędrowanie przedmiotów.
W oczekiwaniu.
Disney's River County:
- Zakażenia drobnoustrojowe.
- Nierozwiązany problem z CORRUPTUS: "Czysty Mężczyzna" aka "Przejrzysty Mężczyzna" aka "Przyjazny John".
Opuszczone. Ostatecznie.
ImageWorks: The What-If Labs (drugie piętro):
- Wielokrotne zaginięcia ludzi.
- Śmiertelne Pin screeny.
- Dostrzeganie wibrującego lustra.
- Nierozwiązany problem z CORRUPTUS: instalacja "Czarodziej Willy".
Opuszczone. Ostatecznie.
Pałac Mowgliego:
- Omamy słuchowe i/lub wzrokowe.
- Poruszanie się i zapodziewanie obiektów.
- Umiarkowane lub ciężkie nasilenie pobudzenia ludzkości.
- Nierozwiązany problem z CORRUPTUS: "Odwrócone" postacie (postacie w negatywie).
Opuszczone. Ostatecznie.
The New Global Neighborhood:
- Rozwiązany problem z CORRUPTUS: Glista w światłowodach (NGN C 1).
- Rozwiązany problem z CORRUPTUS: Cyfrowe wycie (NGN C 2).
Rozwiązane. Możliwość modyfikacji.
Pokój Zero:
- Nagłe nadejście masowej histerii.
- Omamy słuchowe i/lub wzrokowe.
- Nierozwiązany problem z CORRUPTUS: nieznany.
Wstrzymane. Ostatecznie.
Uwaga: Nara Dreamland
nie jest oficjalnym parkiem Disney'a i nie należy udostępniać o nim
informacji oraz wszelkich zasobów wiedzy.
Kompletna lista incydentów podejrzanych o bycie związanymi z CORRUPTUS będzie dostępna niebawem.
______________________________________________________________________
Musiałem
przeczytać ten list kilkakrotnie, zanim udało mi się cokolwiek
zrozumieć. Zasadniczo, jeśli powyższy plik jest prawdziwy, to
wydarzenia, których byłem świadkiem nie były odosobnionym incydentem.
To, co się stało w Pokoju Zero…. Gaskotki…. Wygląda to na o wiele
większy problem.
Czym jest więc “Corruptus”?
Uszkodzenie.
Rozkład. Nie potrzebuję do tego Google Tłumacza, nawet jeśli MÓGŁBYM
przerwać na chwilę pisanie, bez ryzyka, że w każdym momencie ktoś może
sie zorientować co robię i odłączyć mnie od internetu.
Zepsucie czego? Snów? Idei? Pragnień?
Nigdy
nie byłem szczególnie religijnym człowiekiem, ale chodziłem do szkółki
niedzielnej częściej niżbym chciał i pamiętam historie o złotych
cielakach. Fałszywych bogach, wykreowanych przez człowieka… figurkach,
płaskorzeźbach…
Postaciach.
Maskotkach.
Jeżeli
zawierzyć Biblii całkowicie, a nie jestem pewien czy to robię,
zwłaszcza po tym, co przeżyłem… może Bóg nie był zły, ponieważ ludzie
wielbili inne przedmioty. Może po prostu zaczął się obawiać. Może jeśli
wystarczająca liczba ludzi wierzy w coś wystarczająco mocno, wtedy jest
szansa, że to stanie się prawdą. Ponieważ jesteśmy z natury wadliwymi
istotami, istnieje więc dość duża szansa na to, że coś takiego mogłoby
się "uszkodzić".
Jeśliby o tym pomyśleć, filmy Disneya zawsze mają jeden, górujący nad innymi morał.
Klaśnij w dłonie i uwierz wystarczająco mocno, a Dzwoneczek stanie się prawdziwa.
When you wish upon a star…
Makes no difference who you are…
Anything your heart desires…
Jeśli wierzysz wcoś wystarczająco, nieważne kim jesteś, wszystko, czego pragnie twoje serce...
Ludzie
lubią powtarzać, że Disney ma coś wspólnego z satanizmem, ale osobiście
w to nie wierzę. Pomimo wszystko. Myślę za to, że próbowali stworzyć
takiego złotego cielca… boga-figurkę w którego wszyscy uwierzą… tego,
którego wszyscy kochają… To prawie tak, jakby jakikolwiek pomysł lub sen
istniejący w wystarczającej ilości ludzkich serc i umysłów, mógł
uczynić go prawdziwym.
Stworzenia… jeśli istnieją
jakiekolwiek inne poza tymi, które widziałem na własne oczy… myślę, że
są zdeformowane, niedokończone. Są to losowe przejawy ciemnego,
niemożliwego do określenia antyistnienia, które przedostaje się do
naszego wymiaru. Są pomyłkami realności. Pozaziemskimi aborcjami.
Uszkodzonymi.
Czy
wszyscy w przystani Szmaragdowej Wyspy czuli negatywną energię pałacu
Mowgliego? Jak silny był strach przed wojną nuklearną w dniu, którym
Pokój Zero został zapełniony? Jeśli chcesz odnaleźć Gaskotki i
tajemnicze głosy, czy poszukiwania nie przyniosą efektów?
Jak wiele dzieci było zawiedzionych, zmieszanych czy też przerażonych na śmierć widząc Myszkę Mickey bez jej “głowy”?
To
pytania, na które nigdy nie będę znał odpowiedzi. Nie wiem, czy
ktokolwiek je zna. Tak naprawdę, to może być ostatni moment, gdy piszę
do was o Disney'u i wszystkim, czego się dowiedziałem. Bardzo mi z tego
powodu przykro, zwłaszcza, że jest jeszcze tyle rzeczy, które mógłbym
powiedzieć… Wychodzi na to, że teraz wszystkie te niepotwierdzone
plotki, dokumenty i przedmioty, które otrzymałem, odejdą na zawsze…
Myślałem,
że oni próbowali po prostu zachować tamten kostium Myszki Mickey.
Myślałem, że to dlatego robili wszystko co w ich mocy aby nie dopuścić
do wiadomości publicznej czegoś tak mrocznego. Dlatego zmuszali i
zastraszali i chcieli, żeby wszystko było tak, jak zechcą.
Teraz rozumiem, że się myliłem.
Cały czas chodziło właśnie o to.
Oni nie chcieli, aby cokolwiek takiego jak TO się wydostało.
Życzę wam wszystkim powodzenia. Mi samemu też się to przyda.
Dziękuję.